Zygmunt Krauze (kompozytor)
O pierwszych kompozycjach i zainteresowaniach
Dwa preludia na fortepian – [Tomasz Sikorski] napisał je chyba jeszcze, jak byliśmy w liceum i wydane miał te utwory od razu. Pamiętam, że Mycielski napisał, chyba w „Ruchu Muzycznym”, bardzo piękną recenzję. Napisał, że on w tak naturalny sposób komponuje, jak ptak śpiewa. Wiem, że Mycielski bardzo wysoko cenił te preludia. Być może, że to było pod wpływem ojca czy w ogóle środowiska, ale faktem jest, że to był taki talent, który bardzo szybko i wcześnie się ujawnił. U niektórych budziło to może wówczas jakieś uczucia, nie wiem – zazdrości czy coś tego typu, natomiast ja byłem tak blisko Tomka i tak z nim, że ja to przeżywałem jako prawie że moje.
Tutaj można też nawiązać do jego domu. Znam ten dom jeszcze z czasów łódzkich, kiedy prof. Kazimierz Sikorski był rektorem Łódzkiej Szkoły Muzycznej [PWSM w Łodzi]. Mieszkali właśnie tuż koło tej szkoły. Pamiętam jeszcze jego matkę i całą rodzinę, Ewę jego siostrę. Później przeprowadzili się do Warszawy. Wtedy matka jego zginęła pod tramwajem. Wtedy przyjechałem do Warszawy, kiedy stała się ta tragedia, siedzieliśmy we trójkę: Ewa, Tomek i ja... Nie będę tego opisywał, w każdym razie tamte momenty szalenie łączą. Ja z Tomkiem byliśmy już właśnie od łódzkich czasów bardzo blisko. Już wtedy byliśmy tacy, jak to się mówi „artyści w chmurach”, to znaczy mało nas interesowały typowe młodzieżowe sprawy, a za to chodziliśmy czy to z Biblią, czy z jakimś filozoficznym dziełem, czy z jakąś poezją, czy z jakimś albumem francuskiego malarstwa. I już wtedy właśnie rodziły się jego fascynacje, właściwie można powiedzieć że jego i moje, bo to przebiegało równolegle, przy czym u niego to było silniejsze niż u mnie. Mianowicie poezja – tutaj mogę powiedzieć że to ja go zaraziłem francuską poezją symbolistów: Apollinaire i Éluard, Verlaine, bardzo Rimbaud i Baudelaire. Tomek był w tej poezji utopiony. Później szalenie się zafascynował Kafką. Czytał zarówno jego dzieła jak i jego pamiętniki, jego listy; Czarodziejska góra Manna – to było jeszcze w Łodzi, połykaliśmy to i właściwie przeżywaliśmy we dwójkę tę całą historię.
Nawzajem się inspirowaliśmy i nawzajem budziliśmy zainteresowanie w różnych kierunkach. Ja żywiłem bardzo silne zainteresowanie malarstwem i sztuką konstruktywistów, Tomek to trochę złapał, ale nie do końca. On lubił bardziej malarstwo ekspresyjne: Cézanne, Léger, [Hans] Hartung, Henry Moore, później [Alexander] Calder – to są niby oczywiste nazwiska twórców, ale dlatego wspominam o nich, bo u Tomka te rzeczy, te przeżycia były bardzo mocne. Niby każdy się interesuje malarstwem, każdy się interesuje poezją, ale on to przeżywał naprawdę mocno, to był naprawdę jego świat. Na przykład później, gdy mieszkali na Polnej, to było tam takie jedno okno, w którym on często stał. A potrafił tak godzinę i dwie. I tu jest właśnie taka... No, coś musiało być – z jednej strony samotność, z drugiej chęć uczestnictwa w świecie. To jego patrzenie przez okno, stąd chyba też wziął się też ten utwór według Kafki.
O Sikorskim jako pianiście i kompozytorze
Tomek był bardzo dobrym pianistą, grał bardzo ambitny program. Wariacje Goldbergowskie grał z pamięci i grał dobrze! Beethovena grał dobrze, Chopina... to już jest dyskusyjna sprawa, mieliśmy zawsze taki stosunek dosyć sceptyczny co do faktu grania Chopina w takich ilościach, jak to się w polskich szkołach dzieje, więc to traktowaliśmy, jako coś pobocznego. Raczej się interesował inną muzyką. Bach i Beethoven, to było to, co bardzo lubił i często grał.
Pamiętam, kiedy przychodziłem do niego często na Polną, to wtedy jeszcze ćwiczył. W pewnym momencie przestał grać, poświęcił się tylko kompozycji, chociaż lista jego utworów nie jest zbyt długa. Co mogę powiedzieć o jego utworach fortepianowych na przykład, to że, to zatrzymanie czasu, to rzeczywiście u niego tak było. Ale chcę powiedzieć o czymś innym, mianowicie o jego harmonii, jego doborze dźwięków, interwałów. To była praca intuicyjna, ale gigantyczna praca, to znaczy on do tego dochodził bardzo powoli, cyzelował współbrzmienia w sposób zupełnie obsesyjny i akceptował tylko te, które mu rzeczywiście odpowiadały, i w sposób rygorystyczny, nie dopuszczał czegokolwiek innego. Stąd ta muzyka jest taka krystaliczna, taka klarowna, taka konsekwentna. To jest chyba najważniejsze, że tutaj nie ma systemu, nie ma jakichś intelektualnych rozważań, tutaj nawiązuję do tego Mycielskiego „jak ptak śpiewa”. On po prostu sobie wyśpiewał taką harmonię, doszedł do niej w sposób autentycznie intuicyjny, przy czym to słowo „intuicyjny” ja rozumiem jako ogromną pracę, którą on musiał wykonać, żeby do tego dojść, żeby wyeliminować wszystkie inne rzeczy, które mu nie odpowiadały. I to, co powiedziałem o jego dyscyplinie, dotyczy utworów fortepianowych oczywiście.
Pierwszym takim ważnym to były Echa, nad którymi pracował jeszcze w Łodzi. Powiedział mi kiedyś, że to była fascynacja echem w takim najbardziej dosłownym sensie. Tomek jeździł na nartach, dużo przebywał w Zakopanym, trochę chodził, ale mało, raczej Krupówki i narty. I to echo, po prostu on usłyszał w pewnym momencie i z tego zrobił swoją muzykę. Bo nie tylko ten pierwszy utwór Echa, ale i prawie wszystkie utwory fortepianowe są oparte właściwie o ten pomysł, o to zjawisko echa. Więc jeżeli ktoś chce mówić o minimalizmie czy o czymś tego typu, to jest strzał zupełnie w bok, niecelny, bo skądinąd przyszła jego muzyka, skądinąd jest ten pomysł, który później on tak realizował, co trzeba też wziąć pod uwagę.
O rozwoju zainteresowań muzycznych
Cage’a znał, Feldmana, Riley’a, my to wszystko poznawaliśmy na samym początku lat 60. i wtedy stworzyła się tak grupa, która się nazywała „Warsztat Muzyczny” i wtedy mieliśmy takiego przyjaciela Johna Tilbury, angielskiego pianistę, który też nam przywoził różne nowinki ze świata, także nie tylko, że znaliśmy, ale to graliśmy. Mieliśmy pierwsze wykonania w Polsce wielu utworów, później już Tomek mniej, ja się tym bardziej zająłem, ale Tomek to wszystko znał. Lata 50. wiadomo, że to były czasy trudne w sensie otwarcia się na świat, ale Nadia Boulanger byłą bliską przyjaciółką czy znajomą ojca Tomka, i kiedy przyjechała, chyba w 1955 roku, to przywiozła trochę płyt, przywiozła Weberna, Messiaena, Bartóka. To było dla nas niesamowite przeżycie, zwłaszcza Webern, Messiaen też, no i to właściwie razem, w tym samym czasie zaczęliśmy poznawać, przetrawiliśmy to wszystko i potem zaraz, chyba 2 lata później już mieliśmy – ja przepraszam mówię w liczbie mnogiej, ale to naprawdę razem się wszystko działo, więc najłatwiej mi tak mówić – później już mieliśmy i Stockhausena i Bouleza, Nono, to wszystko już zaraz potem, także prawie w tym samym czasie, jak to się działo w Darmstadzie czy w Paryżu. Czyli w tym wypadku byliśmy dość uprzywilejowani poprzez kontakty Kazimierza Sikorskiego i Nadię Boulanger, która nam pomagała – przywoziła nagrania i partytury. Czyli to są jeszcze lata 50. i my już to wszystko znaliśmy – Tomek to już znał. Ale patrząc na jego muzykę to w ogóle nie było zauważalne.
Mieliśmy takiego przyjaciela, profesora Starka, to był profesor matematyki. Marceli Stark pracował w PAN-ie. To nie był muzyk, to był meloman, ale to był fenomenalny zupełnie człowiek i miał możliwości, i finansowe, i jakieś kontakty zupełnie jak na ówczesne czasy niesamowite. Zdobywał płyty najnowsze, amerykańskie, angielskie – wszystkie. Do niego przychodziliśmy z Tomkiem na takie uczty, zresztą połączone też z tą inną, właśnie kulinarną, stroną. Tam doznawaliśmy autentycznie niesamowitych przeżyć muzycznych, ale dotyczących zarówno klasyki, jak również muzyki nowej. To było dla nas ważne doświadczenie, przeniesienie się w najbardziej wysublimowany świat, zupełnie inny od tego, co było naokoło.
O „Warsztacie Muzycznym”
Z „Warsztatem” było w ten sposób, że w radiu pracował Józef Patkowski, który bardzo był też dobrze poinformowany, jeśli chodzi o wszystkie nurty, prądy, które się tworzyły i z jego inicjatywy zaczęliśmy organizować koncerty pod nazwą „Warsztat Muzyczny”. One się odbywały w radio, na Myśliwieckiej. Tych koncertów nie pamiętam ile było, ale chyba kilkanaście, no i to były rzeczywiście rewelacyjne zupełnie rzeczy – prawie same premiery utworów, które nigdy w Polsce nie były wykonywane. Angażowaliśmy do tego różnych muzyków, w zależności od repertuaru. Po paru latach, nie pamiętam ilu, czterech może, ja stworzyłem już konkretny zespół o tej nazwie i zaczęliśmy pracę od podstaw, że tak powiem, i zaczęliśmy poważniej traktować wykonawstwo nowej muzyki, i to już właściwie było osobno, Tomek już w tym nie brał udziału. Ja byłem bardziej zaangażowany jako pianista po prostu i lubiłem też organizować rzeczy, no i tak to się potoczyło.
O osobowości Sikorskiego
Przez wiele lat spędzaliśmy razem wakacje: a to w Krynicy, a to w Zakopanem, a to w Ustce – wiele razy, chyba w Sopocie też czy w Sobieszowie. A więc pamiętam z tych czasów takie niemuzyczne, bardziej charakterologiczne uwagi. On wzbudzał swoim zachowaniem agresję i niechęć u ludzi. To również dotyczy szkoły, liceum – jeszcze w Łodzi. Wszystkim się to nie zdarzało, więc on miał w sobie coś takiego, co drażniło i uważał, że ma prawo, że może w ten sposób postępować. Był przez to bity, bity w sensie i dosłownym i przenośnym, taki miał charakter po prostu. Ja tego wówczas nie dostrzegałem, bo jak się razem przebywa, to się tego tak nie widzi, ale jak teraz na to patrzę, to było bardzo drażniące – jego zachowanie. Odnośnie tego czy on opuszczał zajęcia w Akademii, gdy był wykładowcą, czy się zamykał – to się wpisuje w tą jego arogancję, nie liczenie się czy to z ludźmi, czy z sytuacją, czy z pewnymi normami. To nie była poza, on był człowiekiem niesamowicie autentycznym i bezwzględnym, to znaczy robił to, na co miał ochotę i bez względu na konsekwencje. On, można powiedzieć, przez wiele osób był po prostu nielubiany przez te właśnie swoje zachowania.
[Tomasz Sikorski] miał problemy z kobietami, miał wspaniałą swoją pierwszą dziewczynę – Teresę, no i jakoś ją stracił, później nie mógł się jakoś znaleźć przez długie lata i właściwie nie miał partnerki, on był sam, autentycznie sam, miał jakieś tam przyjaźnie, ale to było mało znaczące i właściwie Natalia można powiedzieć, że się nim zaopiekowała.
Tomek był z matką bardzo związany i strata matki w takim momencie i w taki sposób utwierdziła go w jego samotności. Myślę, że on był zawsze bardzo sam, nawet w momentach, kiedy byliśmy w bardzo bliskiej przyjaźni. Pamiętam jak kiedyś wyszliśmy od profesora Starka po pięknym wieczorze, gdzie było też trochę wina i Tomek po tym nagle dostał jakiegoś, nie to że ataku szału, tylko wybuchu jakiejś niesamowitej goryczy i bólu psychicznego. Oparł się o ścianę i zaczął płakać. Ja po prostu nie wiedziałem co robić. A niby wszystko było tak dobrze, byliśmy razem i z Profesorem Starkiem i ta muzyka, i to pyszne jedzenie, i wszystko niby wspaniale, a okazuje się, że to wyzwoliło w nim wybuch jakiejś ogromnej rozpaczy i ten moment dla mnie jest bardzo istotny, bo on wtedy jedyny raz tak naprawdę pokazał kim jest, pokazał jak strasznie jest samotny i jak strasznie jest zrozpaczony To był stan psychiczny, na który, przynajmniej tak jak teraz na to patrzę, nie było rady. Byliśmy młodzi, wszystko było przed nami, mieliśmy trochę pieniędzy, wszystko było dobrze, a on był tak strasznie nieszczęśliwy.
On myślał o śmierci, stąd zresztą te jego zainteresowania, czy Kafka czy Kierkegaard, on o śmierci mówił bardzo często, od zawsze, tak jak pamiętam, w sposób taki bardzo poważny i taki bardzo realny, w tym się kompletnie różniliśmy. Mnie to nigdy nie fascynowało i nie fascynuje do dziś, natomiast u niego to była rzecz obecna. Ta śmierć matki, tragiczna, nagła, na pewno wzmocniła tę jego obsesję śmierci.
O relacjach z ojcem, Kazimierzem Sikorskim
Kazimierz Sikorski był z jednej strony nieobecny, bo bardzo mało mówił, a z drugiej strony zawsze był, zawsze był z tą wyciągniętą ręką. Pamiętam doskonale taki obraz, który się powtarzał wiele razy, bo na Polnej bywałem prawie codziennie, często na obiadach i ten obiad jedliśmy przy takim dużym, okrągłym stole, a stary Sikorski przekręcał się jak tylko skończył i już miał biurko, i już tam robił jakieś swoje nutki, jakieś opracowanie Halki czy coś tam pisał tym swoim bardzo charakterystycznym pismem. I potem my z Tomkiem wylatywaliśmy gdzieś na miasto, to on zawsze wybiegał za nami na klatkę schodową i mówił: „Tylko uważajcie ogromnie!”. To był taki bardzo dobry, solidny, wspaniały człowiek. Tomek był fizycznie podobny do niego, natomiast z charakteru moim zdaniem nie był podobny, ale do matki też nie wiem czy był. Po prostu trudno mi powiedzieć.
Jego relacje z ojcem były super sympatyczne. To była taka oschła ojcowska czułość, bez wylewnych jakiś gestów, ale Kazimierz Sikorski zawsze jakby stał obok. Wiadomo, że jest, i że można na niego liczyć, tak to wyglądało. Tomek się czuł bezpieczny, bezpieczny również finansowo. Tu muszę powiedzieć, że Tomek był bardzo szczodrym przyjacielem, w przeciągu tych wszystkich lat, kiedy się blisko przyjaźniliśmy, jak to się mówi zawsze „stawiał”, bo ja nie miałem pieniędzy, a chodziliśmy do „Bristolu” prawie codziennie i do różnych innych miejsc. I to było normalne. Tomek bardzo często „stawiał” i wiedział, że zawsze ojciec mu te pieniądze da. Jego późniejsze problemy finansowe wzięły się z tego, że jednak był mało zaradny, nie umiał jakoś zorganizować życia, żeby ustawić się ze wszystkim naokoło. Był bezradny. A jak był ojciec, to wszystko było.
O alkoholizmie i śmierci
Po śmierci profesora Sikorskiego Tomek został w tym mieszkaniu na Polnej razem z Natalią [Sikorską]. No, nie ukrywam, że alkohol był obecny w dużych ilościach. Jego krąg przyjaciół, znajomych, ludzi, z którymi on się kontaktował był dwojaki: z jednej strony ludzie o bardzo wysublimowanym smaku, a z drugiej strony miał też krąg takich ludzi, których ja nigdy nie poznałem, ale wiem, że on przebywał w ich towarzystwie, nawet chodzili gdzieś w piłkę grać, ale ja ich nie znałem, i nigdy nie poznałem.
Później to mieszkanie na Polnej musieli opuścić i Tomek się przeprowadził do takiego niedużego mieszkania przy Placu Konstytucji i tam mieszkał do śmierci. No i tam rzeczywiście był już zupełnie sam, chory po prostu. Alkoholizm, to jest, jak wiadomo, straszna choroba. Wiem, że nasz wspólny kolega z uczelni – Piotr Lachert, który mieszkał w Brukseli, przysyłał mu lekarstwa, które miały go od tego alkoholu odpędzić. To było chyba tak pół na pół skuteczne. Kilka razy byłem w jego mieszkaniu przy Placu Konstytucji, ale to były już takie „dorywcze” spotkania, bo ja bardzo dużo wówczas podróżowałem. Już w latach 70. mniej więcej połowę czasu spędzałem gdzieś indziej, więc nasze kontakty były rzeczywiście wtedy już bardzo sporadyczne. Początek lat 80. – przeprowadziłem się na stałe do Paryża i wtedy to w ogóle widywaliśmy się bardzo rzadko. Listów trochę jest z tych czasów.
Wiem, że jak Tomek umarł, to został odkryty dopiero po paru dniach, ja akurat wtedy byłem w Warszawie, no i byłem na pogrzebie. Tam wygłosiłem taką pożegnalną mowę, jako jego przyjaciel. Garstka ludzi była na pogrzebie. Wydaje mi się, że na pewno jest to wielki polski kompozytor, może z niewielkim dorobkiem, ale wielki kompozytor.