Samotność dźwięków na taśmę (1975)
Najczęściej powtarzanym stwierdzeniem o utworze Samotność dźwięków jest to sugerujące, że to jeden, długi, trwający ponad dwadzieścia minut dźwięk. Co bardziej śmiali słuchacze, uznają kompozycję za przykład skrajnego „minimalizmu”, sytuujący się tylko o krok od 4’33 Cage’a. Są to slogany tyleż efektowne, co dalekie od prawdy. Jest to bowiem utwór o niezwykłym bogactwie barwowym, w sposób dogłębny, „maksymalistyczny” eksplorujący strukturę dźwięku.
Jak wspomina Barbara Okoń-Makowska, która miała okazję realizować wykonanie utworu pod okiem samego kompozytora, przywiązywał on ogromną wagę do właściwego ustawienia sprzętu nagłośnieniowego. Tylko bowiem precyzyjna projekcja dźwięku i całkowita cisza stwarzają warunki do usłyszenia niuansów kłębiących się głęboko pod powierzchnią gęstej i stłumionej masy dźwiękowej.
Pierwotnie utwór powstał w wersji czterokanałowej, i dopiero jej wysłuchanie ujawnia w pełni konsekwentnie realizowany zamysł twórcy: powolne przemieszczanie się wokół słuchacza stopniowo narastającego na przestrzeni całego utworu dźwięku, zbliżanie się dźwięku do słuchacza, osaczanie go i na końcu – zanikanie dźwięku w ciszy. „Płaska”, dwukanałowa wersja powstała zapewne na potrzeby radia, ze względów technologicznych jest to wersja najbardziej rozpowszechniona, lecz całkowicie pozbawiona tego efektu. Dlatego słuchając utworu warto mieć świadomość przestrzennego wymiaru jego oryginalnej wersji.
W komentarzu do swego dzieła, zamieszczonym w książce programowej „Warszawskiej Jesieni” Tomasz Sikorski pisał:
W październiku ubiegłego roku zastanawiając się nad kształtem utworu, który miałem zrealizować w studio Columbia-Princeton, wiele czasu spędzałem w swoim pokoju wsłuchując się w dochodzące przez uchylone okno dalekie odgłosy.
Była to bezładna na pozór mieszanina ulicznego zgiełku, sygnałów wydawanych przez płynące po rzece statki oraz odległego huku samolotów. Po pewnym czasie odnosiłem wrażenie jakby wszystkie te dźwięki były żywe, a może nawet świadome swego istnienia, jakby chciały przemówić. Łącząc się w całość, a jednak pozostając skazane tylko na siebie tworzyły samotny chór. Zapragnąłem dać temu odczuciu wyraz w swoim nowym utworze. Samotność dźwięków posiada pewną fabułę. W początkowej części jednorodny materiał dźwiękowy występuje wyłącznie w najniższym rejestrze, nie mogąc jakby „wyzwolić się” z tego obszaru mroku i niepewności. Później w górnym rejestrze pojawiają się kompleksy dźwiękowe o strukturze harmonicznej. Tworzą one rodzaj „chóru” alikwotów przenikając się i „prześpiewując” nawzajem. Jednakże ograniczoność ich natury nie pozwala im stworzyć żadnej nowej jakości. Pozostają na zawsze uwięzione we własnej ułom ności, krążąc i trwając.
Chciałbym się zastrzec, że komentarz powyższy należy traktować jedynie jako wyraz pewnego namysłu nad genezą utworu, a w żadnym wypadku nie jako próbę ujawnienia jakichś dosłownych zależności między inspiracją, jaką była dla mnie konkretna sytuacja dźwiękowa, a samym utworem. Sytuacja ta bowiem posłużyła mi tylko za impuls do stworzenia pewnej przestrzeni imaginacyjnej wypełnionej samodzielnym materiałem dźwiękowym rządzącym się własnymi prawami. Zresztą być może przyczyną napisania tego komentarza było pragnienie wytłumaczenia własnej niechęci do muzyki, która w sposób wyraźny organizuje przestrzeń, wprowadzając do niej element „porządku”; rezultatem tej niechęci jest forma mojego utworu, gdzie dźwięki jedynie falują, krążą, wahają się i zatapiają w przestrzeni.
Samotność dźwięków na taśmę została zrealizowana w Ośrodku Muzyki Elektronicznej Columbia-Princeton w październiku i listopadzie 1975. Prawykonanie odbyło się 13 marca 1976 roku na Uniwersytecie Stanu Floryda w Tallahassee. Polska premiera miała miejsce w tym samym roku podczas Festiwalu „Warszawska Jesień”. Czas trwania utworu: 21’45”.