Niewielu jest kompozytorów, których osobowość znalazła odzwierciedlenie w ich twórczości w sposób tak bezpośredni, jak w przypadku Tomasza Sikorskiego. To jaką muzykę pisał, jakich środków wyrazu używał, w jaki sposób te środki dobierał i jak ich poszukiwał, wynikało wprost z jego osobowości. Z biegiem lat, w kolejnych utworach, paralela ta stawała się coraz bardziej wyraźna.

Charakter – poza cechami dziedziczonymi po rodzicach oraz pewnymi predyspozycjami – kształtowany jest przez wydarzenia życiowe i środowisko. W przypadku Sikorskiego jego ogromna wrażliwość w zderzeniu z brutalną rzeczywistością, do której nie umiał się dostosować ani jej zrozumieć lub chociażby zaakceptować, wywołała – poniekąd wbrew jego woli – reakcje agresji, odrzucenia i zamknięcia. Mówi o tym we wspomnieniach siostra kompozytora – Ewa Sikorska:

Był człowiekiem o niesamowitej amplitudzie osobowościowej, zlepkiem sprzeczności i paradoksów, nadwrażliwcem, który mocno wszystko przeżywał. Miał w sobie coś porywającego, potrafił być wspaniały, zachowywać się z klasą i wielkim gestem. Ale bywał też okrutny i perfidny. Samego go męczyło, że był taki.

Podaje też przyczynę braku przystosowania Sikorskiego do funkcjonowania w otaczającym świecie:

Jako dzieci, żyliśmy pod kloszem i dlatego długo byliśmy niedojrzali. Tomek pozostał człowiekiem z nieodciętą pępowiną.

Ewa Sikorska

Trudno powiedzieć o Tomaszu Sikorskim, by kiedykolwiek ułożył sobie życie – zarówno w sensie artystycznym jak i osobistym. O nic nie zabiegał. Korzystał oczywiście z nadarzających się okazji (wykonań czy zamówień) i starał się je najlepiej wykorzystać, lecz gdy nowe propozycje się nie pojawiały, nie walczył o nie. Podobnie było z przyjaciółkami – nie umiał zabiegać o ich względy, barierą dla bliższych relacji było też niewątpliwie jego trudne i labilne usposobienie. Jak wspomina Zygmunt Krauze:

Jego późniejsze problemy finansowe wzięły się z tego, że jednak był mało zaradny, nie umiał jakoś zorganizować życia, żeby ustawić się ze wszystkim naokoło. Był bezradny. […]

Miał problemy z kobietami, miał wspaniałą swoją pierwszą dziewczynę – Teresę, no i jakoś ją stracił, później nie mógł się jakoś znaleźć przez długie lata i właściwie nie miał partnerki, on był sam, autentycznie sam, miał jakieś tam przyjaźnie, ale to było mało znaczące i właściwie Natalia, można powiedzieć, że się nim zaopiekowała.

Potwierdza to Leonia Piwkowska:

Nie wiodło mu się w życiu osobistym. Był bardzo samotny. Nie mógł się odnaleźć. Nie było w nim zgody na samego siebie, sam od siebie uciekał. Ludzie nie mogli wytrzymać jego straszliwej rozpaczy i nieprawdopodobnej agresji.

Sikorski nie był jednak typem pozostającego na uboczu, indolentnego fajtłapy. Potrafił w sposób bardzo zawzięty walczyć o swoje, nie przebierając wówczas ani w słowach ani środkach, choć najczęściej dotyczyło to spraw błahych, drugorzędnych, w których on – jakby dla zasady – starał się udowodnić swoją rację. Było to zachowanie niezmiernie prowokujące. Czasy Liceum muzycznego tak wspomina Zygmunt Krauze:

On wzbudzał swoim zachowaniem agresję i niechęć u ludzi. To również dotyczy szkoły, liceum – jeszcze w Łodzi. Wszystkim się to nie zdarzało, więc on miał w sobie coś takiego, co drażniło i uważał, że ma prawo, że może w ten sposób postępować. Był przez to bity, bity w sensie i dosłownym i przenośnym, taki miał charakter po prostu. Ja tego wówczas nie dostrzegałem, bo jak się razem przebywa, to się tego tak nie widzi, ale jak teraz na to patrzę, to było bardzo drażniące – jego zachowanie.

Zbigniew Rudziński opowiada natomiast:

On był takim, znowu powiem za mocno, był trochę masochistą psychicznym, nie fizycznym, ale taki faktycznie on był. Przejawiało się to w takich banalnych sytuacjach, że zamiast odwrócić się na pięcie i sobie pójść, i nie zadawać się z milicjantami, to się z nimi kłócił. I wszędzie chodził, wszędzie składał reklamacje. On miał wiele racji, ale kiedy gdzieś tam w restauracji, albo w kawiarni się awanturował, to nie było wtedy słuszne. Chodził i wpisywał się w te „książki życzeń i zażaleń” i bez przerwy tam wisiał.

Zbigniew Rudziński

Gdy już się na coś zawziął, na coś uparł, nie odpuszczał, aż nie postawił na swoim. Najczęściej kończyło się to krzykami i awanturą. Były to czasy, gdy klient miał zdecydowanie mniej do powiedzenia niż obecnie. W sierpniu 1980 miał miejsce incydent, który dobitnie pokazuje na co było stać Sikorskiego. W ogłoszeniu przesłanym do Związku Kompozytorów Polskich czytamy:

W dniu 11.08.1980 r. ok. godz. 0:20 w W-wie [Warszawie], na ul. Pięknej przed restauracją „Habana” będąc w stanie nietrzeźwym głośno używał słowa wulgarne czym wywołał zgorszenie oraz zakłócił spokój i porządek publiczny.

Kolegium d/s WykroczeńKolegium d/s Wykroczeń

Wizyta w tym lokalu kosztowała Sikorskiego dodatkowe 3000 zł, a informacja o ekscesie i o ukaraniu go grzywną została podana do publicznej wiadomości w siedzibie ZKP. Zapewne kompozytor nie był zadowolony z obsługi, o czym nie omieszkał poinformować personelu. Sikorski był też stałym gościem osiedlowych administracji (szczególnie po przeprowadzce na Pl. Konstytucji) – nieustannie narzekał, stawiał żądania, a w końcu widząc, że nic nie wskóra, awanturował się i obrzucał wszystkich obelgami.

 

Charakter Tomasza Sikorskiego w następujący sposób opisuje Szábolcs Esztényi:

Był wręcz odpychający w swojej „powierzchniowości”, do każdego odnosił się tak dziwnie – nonszalancko, ucinał zdania, odwracał się i odchodził, nie był zbyt miły ani towarzyski. Potem doszła do mnie informacja od Zygmunta [Krauzego] i od kilku innych osób, że on był bardzo znany ze swojej niby-wybuchowości, nagłych, gwałtownych zmian nastroju i niepohamowania. 

Szábolcs Esztényi

John Tilbury natomiast wspomina:

Pamiętam go jako osobę porywczą, swawolną i nieznoszącą głupoty. Jego wypowiedzi były bystre i precyzyjne, tak jak jego ruchy. „Szybko, szybko”, zwykł poganiać przyjaciół. 

Kiedyś Sikorski powiedział mu też:

Wiesz co, John, ja zasypiam wściekły i budzę się wściekły.

John Tilbury

Sikorski sprawiał wrażenie, że nie liczy się z nikim i z niczym. Była to jego autentyczna postawa, nie wynikająca jednak z egoizmu lecz z bezkompromisowości. Najważniejsza była bowiem dla niego muzyka. Jak wspomina Zbigniew Rudziński, Sikorski potrafił spotkać się z kimś, po chwili nieoczekiwanie zamilknąć i nagle wyjść bez słowa. Zdarzało się, że wykładając w warszawskiej PWSM, zamykał się w sali i komponował, nie zważając na to, że właśnie ma zaplanowane zajęcia. Zygmunt Krauze interpretuje te zdarzenia w następujący sposób:

To się wpisuje w tę jego arogancję, nie liczenie się czy to z ludźmi, czy z sytuacją, czy z pewnymi normami. To nie była poza, on był człowiekiem niesamowicie autentycznym i bezwzględnym, to znaczy robił to, na co miał ochotę i bez względu na konsekwencje. On, można powiedzieć, przez wiele osób był po prostu nielubiany przez te właśnie swoje zachowania.

Ta zawziętość Sikorskiego, jego bezkompromisowość w dochodzeniu swoich praw, uporczywość w wyjaśnianiu, tłumaczeniu swoich racji, jakby nie znająca umiaru, znalazła odzwierciedlenie w jego twórczości: powtarzaniu, zdawałoby się w nieskończoność, krótkich modułów. Zbigniew Rudziński wspomina, jak zjawisko to było postrzegane:

To powtarzanie u Tomka strasznie wszystkim przeszkadzało, ludzie się zżymali. Ta muzyka była – użyć chcę słowa, ale wszystko wydaje mi się banalne… – ona była męcząca. Mnie osobiście to nie męczyło, ale to jednak tak mogło być odbierane – nie tylko w słuchaniu.

Ewa Sikorska wspomina tryb pracy kompozytora:

Komponował zawsze przy fortepianie, grając powtarzane wielokrotnie akordy. Pisał sobą.

A Zygmunt Krauze potwierdza:

To była praca intuicyjna, ale gigantyczna praca, to znaczy on do tego dochodził bardzo powoli, cyzelował współbrzmienia w sposób zupełnie obsesyjny i akceptował tylko te, które mu rzeczywiście odpowiadały, i w sposób rygorystyczny, nie dopuszczał czegokolwiek innego.

Wspomina też ogromną wrażliwość Sikorskiego i mówi o źródłach jego inspiracji:

Niby każdy się interesuje malarstwem, każdy się interesuje poezją, ale on to przeżywał naprawdę mocno, to był naprawdę jego świat. Na przykład później, gdy mieszkali na Polnej, to było tam takie jedno okno, w którym on często stał. A potrafił tak godzinę i dwie. I tu jest właśnie taka... No, coś musiało być – z jednej strony samotność, z drugiej chęć uczestnictwa w świecie. To jego patrzenie przez okno, stąd chyba też wziął się też ten utwór według Kafki.

Zygmunt Krauze

Sikorski bardzo interesował się filozofią i poezją. Takie teksty silnie go inspirowały, choć trafniejsze byłoby stwierdzenie, że szukał w nich słów wyrażających stan jego duszy. Sytuacja taka ma miejsce chociażby w przypadku fragmentu z Kierkegaarda umieszczonym w utworze Choroba na śmierć, by przytoczyć tu tylko jego część:

… wieczność pyta każdego osobno z tych milionów i milionów ludzi, pyta o jedno tylko: czyś żył w rozpaczy, czy bez rozpaczy, czy w rozpaczy, o której nic nie wiedziałeś, czy też ukryłeś tę chorobę w swoim wnętrzu jak męczącą tajemnicę, jak grzeszny owoc miłości pod sercem, czy też, będąc przerażeniem dla innych, sam szalałeś w rozpaczy.

Andrzej Chłopecki w następujący sposób interpretuje użycie tego tekstu:

Ten cytat z Kierkegaarda jest bardzo znamienny – traktować go można jako prozą duńskiego filozofa sformułowany egzystencjalny problem polskiego kompozytora. Autobiograficzna wymowa sięgnięcia przez Tomasza Sikorskiego po ten właśnie akapit z całą jaskrawością ujawniła się dopiero po jego śmierci, przydając jego postaci rysów tragicznych.

Źródła wspomnianego problemu egzystencjalnego, który niewątpliwie trapił kompozytora przez całe życie, trudno jednoznacznie wskazać. Być może to wychowanie „pod kloszem", nadwrażliwość, a być może dorastanie bez rodziców. Kazimierz Sikorski był bowiem zawsze nieobecny, matka natomiast zginęła w momencie, kiedy syn nadal bardzo jej potrzebował.

Zygmunt Krauze tak mówi o stracie matki i samotności młodego Tomasza Sikorskiego:

Tomek był z matką bardzo związany i strata matki w takim momencie i w taki sposób utwierdziła go w jego samotności i myślę, że on był zawsze bardzo sam, nawet w momentach, kiedy byliśmy w bardzo bliskiej przyjaźni. Pamiętam jak kiedyś wyszliśmy od profesora Starka po pięknym wieczorze, gdzie było też trochę wina i Tomek po tym nagle dostał jakiegoś, nie to że ataku szału, tylko wybuchu jakiejś niesamowitej goryczy i bólu psychicznego. Oparł się o ścianę i zaczął płakać. Ja po prostu nie wiedziałem co robić. A niby wszystko było tak dobrze, byliśmy razem, i z Profesorem Starkiem, i ta muzyka, i to pyszne jedzenie, i wszystko niby wspaniale, a okazuje się, że to wyzwoliło w nim wybuch jakiejś ogromnej rozpaczy i ten moment dla mnie jest bardzo istotny, bo on wtedy jedyny raz tak naprawdę pokazał kim jest, pokazał jak strasznie jest samotny i jak strasznie jest zrozpaczony. To był stan psychiczny, na który, przynajmniej tak jak teraz na to patrzę, nie było rady.

Wspomina też o jego zadziwiającej obsesji śmierci:

On myślał o śmierci, stąd zresztą te jego zainteresowania, czy Kafka czy Kierkegaard, on o śmierci mówił bardzo często, od zawsze, tak jak pamiętam, w sposób taki bardzo poważny i taki bardzo realny, w tym się kompletnie różniliśmy. Mnie to nigdy nie fascynowało i nie fascynuje do dziś, natomiast u niego to była rzecz obecna. Ta śmierć matki, tragiczna, nagła, na pewno wzmocniła tę jego obsesję śmierci.

Sikorski zmagał się ze swoim charakterem, nieustannie jednak przegrywał tę walkę. Po paśmie sukcesów, które osiągnął na wznoszącej, młodzieńczej fali, gdy miał przejąć odpowiedzialność za siebie i swoje życie, sytuacja odwróciła się. Okazał się wówczas do tego zadania w ogóle nieprzygotowany i nieprzystosowany. Jakby brakowało w nim instynktu samozachowawczego, którego miejsce zajął wirus, gen autodestrukcji. O wewnętrznej walce swojego brata mówi Ewa Sikorska:

Czuł się w życiu bardzo wyobcowany. Był samotnikiem, który nienawidził swej samotności. Osamotnił się z wyboru, osaczył tak, że nikt nie miał do niego dostępu i nie był w stanie mu pomóc. Dużo w nim było autodestrukcji. Do absurdu bezkompromisowy, także w twórczości, za wszystko sam płacił w każdym sensie.

Zmagania Tomasza Sikorskiego z własną osobowością w doskonały sposób podsumowuje Szábolcs Esztényi:

 Myślę, że on był niesłychanie uczciwy wobec tego, co sam rozpętał i w swojej sztuce i swoim życiu. Cała jego sztuka to w rezultacie jest jego życie. I kiedyś, kiedy pisałem z okazji jego odejścia takie wspomnienia, użyłem takiego sformułowania, że on się spala w samotnym poszukiwaniu już prawie utraconego misterium. Ja myślę, że chyba to było to, on spalał się, on spalił się całkowicie, czyli rozpętał wir i ten wir go wciągnął. 

O odwadze i konsekwencji twórczej Tomasza Sikorskiego mówi Szábolcs Esztényi

 

Cytowane źródła

Wspomnienia Ewy Sikorskiej, w: Ewa Grosman, Tomasz Sikorski – zarys monograficzny twórczości, Kraków 1992.

Wspomnienia Zygmunta Krauzego, w: Tomasz Piotrowski, Symbol i symbolizowanie w muzyce Tomasza Sikorskiego, Warszawa 2008.

Wspomnienia Leonii Piwkowskiej, w: Ewa Grosman, Tomasz Sikorski - zarys monograficzny twórczości, Kraków 1992. 

Wspomnienia Zbigniewa Rudzińskiego, w: Tomasz Piotrowski, Symbol i symbolizowanie w muzyce Tomasza Sikorskiego, Warszawa 2008.

Wspomnienia Johna Tilbury'ego, w: Okładka albumu „John Tilbury – For Tomasz Sikorski” (DUX0917 BR1014)

Wspomnienia Szábolcsa Esztényiego, w: Tomasz Piotrowski, Symbol i symbolizowanie w muzyce Tomasza Sikorskiego, Warszawa 2008.

Andrzej Chłopecki, Tomasz Sikorski – rozpacz nagich dźwięków  (tekst niewydany)