Szábolcs Esztényi (kompozytor, pianista)

O pierwszym kontakcie z Sikorskim

W latach 70. nastąpił mój pierwszy kontakt z Tomkiem Sikorskim, natomiast mój emocjonalny, artystyczny kontakt, był od samego początku. Mnie fascynowała jego muzyka od kiedy tylko usłyszałem pierwsze nagrania przez radio, na Festiwalu [Warszawska Jesień], on sam grał wówczas te utwory – „odlotowe”, absolutnie niezwykłe, emanujące rodzajem minimalizmu, wyciszenia. Trochę kojarzyłem to z nurtem wokół Cage`a – grą ciszą, dźwiękiem, a potem zauważyłem, że to niewiele ma wspólnego z Cagem, że to jest zupełnie inny nurt, że to jest jego. I czułem głęboki rezonans z nim od samego początku.

Kiedy pierwszy raz usłyszałem jego Sonant – chyba on sam wtedy wykonał ten utwór, koniecznie musiałem zdobyć partyturę, więc poszedłem do Związku Kompozytorów Polskich i udało mi się wypożyczyć facsimile jego autografu. Byłem zdumiony jak on buduje, jak on porządkuje materiał. I przypominały mi się, w trakcie słuchania i studiowania tej partytury, te moje chwile całkowitej samotności i smutku w latach stalinowskich. Jak rzucałem kamyki do Dunaju i gapiłem się w wodę, wąchałem parę wodną i patrzyłem na słońce i na przesuwające się chmury. Wtedy czułem coś takiego, że jest mi to potrzebne do życia, bo to jest rodzaj dotknięcia istoty egzystencji – to, że rzucam kamień w wodę i patrzę na rozchodzące się fale... Samotność, cisza – słyszę, czuję, wącham, jakby ta natura wchodzi we mnie i ja jestem częścią tej natury. I chyba w tych koszmarnych czasach stalinowskich, to było dla mnie nieprawdopodobnym zastrzykiem energii i motywacją do działania. Kiedy spotkałem Tomka Sikorskiego – za pośrednictwem Sonantu – słuchałem nagrania i patrzyłem na partyturę, to po prostu przesuwały mi się te obrazy znad Dunaju: niebo, przyroda, natura – najistotniejsze korzenie sztuki, to była dla mnie w ogóle fascynujące i czułem że muszę zdobyć partytury jego kolejnych utworów i byłem na każdym koncercie, na którym on grał.

O osobowości Sikorskiego i wykonywaniu jego utworów

Był [Sikorski] wręcz odpychający w swojej „powierzchniowości”, do każdego odnosił się tak dziwnie – nonszalancko, ucinał zdania, odwracał się i odchodził, nie był zbyt miły ani towarzyski. Potem doszła do mnie informacja od Zygmunta [Krauzego] i od kilku innych osób, że on był bardzo znany ze swojej niby-wybuchowości, nagłych, gwałtownych zmian nastroju i niepohamowania. I zupełnie przypadkiem padła propozycja, żebym grał jego utwór. Doszło do spotkania z nim, no i byłem oszołomiony, bo ten szorstki „wariat” okazał się być cudownym człowiekiem, absolutnie nienarzucającym swojego postępowania innym. Powiedział: „Rób jak chcesz, jak czujesz”, dorwał się do fortepianu: 

tu jest akord, masz tu napisane, dlaczego ja zacząłem tym akordem? Nie wiem, ale wiem, że to tak ma być. To tak ma brzmieć, rozumiesz? A potem już rób jak materiał ci dyktuje. A ponieważ jesteś taki, a ja jestem inny, to skorzystaj z tego – graj, rozegraj akcję, tylko pamiętaj, że liczba sekund jest orientacyjna, żebyś nie wyłamał się czasowo.

Miałem niesamowitą radość poznać Tomka jako człowieka – jego skromność i wariactwo. Doszedłem do wniosku, że jest to człowiek niesamowicie uwrażliwiony, w takim stopniu nadwrażliwiec, że przypominał mi trochę Tadeusza Bairda. Kiedyś oglądałem w telewizji wywiad z nim, i mówił wtedy, że największym problemem dla nas, kształcących przyszłych artystów, jest ambiwalentna rzeczywistość, to znaczny, że z jednej strony nie możemy postąpić inaczej, niż kształtować tych młodych ludzi w kierunku coraz większej wrażliwości, a z drugiej strony, przecież zderzają się oni z brutalną rzeczywistością. Bardzo często myślę o tym kiedy sięgam pamięcią do Tomka, bo chyba Tomek był przykładem takiego artysty. On nie wytrzymał tej okrutnej rzeczywistości, która nas otaczała wówczas, Tomek pokazał mi absolutnie czyste podejście do sztuki, do dźwięku, do jego istoty, o czym mówię bardzo często, że jest to istota refleksyjności – wyciszenie wewnętrzne, w istocie przejrzenie siebie. Oczywiście otoczka, w której żyjemy jest brudna, pełna huku, ale jest szansa oczyszczenia, ciszy, zatrzymania, oddechu... Ile oddechów jest u Sikorskiego, to jest coś niesamowitego! Wypuszczanie powietrza, nabieranie powietrza, szybkie złapanie powietrza, oddech ucięty, po którym następuje pęknięcie, albo śmierć – niesamowita rzecz, i te subtelności. On właśnie taki był. (...)

Rozmowy [z Tomaszem Sikorskim] dotyczyły wyłącznie muzyki, prawie żaden inny kontekst nie był obecny, no z wyjątkiem... Tak pod nosem kiedyś mruknął: „No kiedyś tam byłem w Paryżu, to pokazywałem, to nieważne...”. Kiedy pytałem: „No i co tam grałeś?”, odpowiadał: „Już nie pamiętam, nieważne”. Czyli nasze rozmowy (...) dotyczyły wyłącznie tych utworów, które on komponował, które miałem grać. Te rozmowy też nie wyglądały tak: „Jak Tomku skonstruowałeś to? Jaką miałeś ideę?” i tak dalej. Niechętnie mówił o tym – widocznie wierzył że wyczuwam i dochodzę do istoty. Czasami pytałem go o liczbę powtórzeń, bo u niego jest wręcz obsesyjna metoda powtarzania jednej struktury, pytałem jak mogę je ewentualnie modelować – głośnością czy kolorytem – i czy wolno mi robić zmiany. On mówił „Słuchaj, ty wyczujesz sytuację, rób jak uważasz”.

Kiedyś jeszcze powiedział odnośnie mojej gry Hymnos

Rób jak uważasz, bardzo fajnie, bardzo mi się podoba, właśnie to jest to, tylko uważaj, unikaj sentymentalizmu, bo tego nienawidzę. 

Do dzisiejszego dnia bardzo lubię grać ten utwór, i też nie ukrywam, że ciągle kiedy dochodzę do zakończenia, kiedy osadzi się wreszcie tonalnie ten cały układ i zakotwiczy, ciągle słyszę jego zdanie: „Uważaj, nie bądź sentymentalny!”. Bo właśnie w tym momencie mogę wpaść w pułapkę taniego sentymentalizmu, wyciskać łzy i tak dalej. Wyjątkowo trafny utwór, pokazujący jego późniejsze drogi i późniejsze wydarzenia wokół niego – to, że odciął się od świata zewnętrznego.

Wyczuwałem, że nie ma już ochoty spotykać się ani ze mną ani z nikim. Leonia Piwkowska z ZKP, która była jakby jego matką, często dzwoniła do mnie i narzekała:

Proszę pana, panie Eczi, z tym Tomkiem coś niedobrego się dzieje, chłopaka po prostu nie ma, dzwonię do niego i nikt nie odbiera, potem zrozpaczona idę do niego, a on leży tam i szaleje, powyrywał kable telefoniczne ze ścian, twierdzi, że jest podsłuchiwany, że jest inwigilowany, w ogóle szaleństwo, wie pan ja już nie wiem, co z tym robić, bo jego trzeba by gdzieś przetransportować, bo tak nie można żyć! Nic nie je, tylko wodę pije, chudy, dziwnie się zachowuje, nie wiem co jest?. 

Postanowiłem po tym pójść do niego, ale go nie było.

Tuż po wybuchu stanu wojennego kiedy zomowcy otaczali Plac Zamkowy, przechodziłem tamtędy. Potwornie zimno, i widzę – Tomek we flanelowej koszulce, ogolony, krzyczy do mnie:

Widzisz wszyscy jesteśmy tak, jak w więzieniu, ja wyglądam jak więzień, bo nie kłamię, spójrz na tych bydlaków, tylko czekać kiedy zaczną strzelać! Może nas zastrzelą, ale pamiętaj ja nie kłamię!

Takie były jego miesiące w stanie wojennym. (...)

Myślę, że on był niesłychanie uczciwy wobec tego, co sam rozpętał i w swojej sztuce i swoim życiu. Cała jego sztuka to w rezultacie jest jego życie. I kiedyś, kiedy pisałem z okazji jego odejścia takie wspomnienia, użyłem takiego sformułowania, że on się spala w samotnym poszukiwaniu już prawie utraconego misterium. Ja myślę, że chyba to było to, on spalał się, on spalił się całkowicie, czyli rozpętał wir i ten wir go wciągnął. To jest tak, jak u Kafki w Widoku z okna oglądanym w roztargnieniu – te jego „odloty” w stronę tego typu literatury nie są przypadkowe, on taki był: nadwrażliwiec nie mogący się zgodzić się z tym, co widzi wokół siebie. I słowa Tadeusza Bairda odnośnie tej wrażliwości – że największą naszą troską jest los tych wrażliwych ludzi zderzonych z brutalną rzeczywistością. Myślę myślę, że on [Sikorski]  uosabia właśnie tę sytuację.

O stosunku Sikorskiego do recenzentów swej twórczości

Mówił [Sikorski] o recenzentach jako o „pismakach” i głupolach, którzy piszą i robią mu antyreklamę. (...) Wydaje mi się, że on chyba był urażony właśnie z tego powodu, że usiłowali jego twórczość traktować jak przedmiot należący do jednej szuflady. Wiedział, że nie może wleźć do tej szuflady, nie mógł się z tym zgodzić. A ponieważ to się rozrastało wokół niego, bo jednak miał ciągle wykonania, więc jakiś uraz, jakaś zadra, przez którą, przypuszczam, mogły nastąpić jakieś mikropęknięcia, które spowodowały, że nagle się zdenerwował i wyniósł część swoich utworów [z PWM]. Może myślał, że to oni są na tropie, a on nie jest nic wart? Sądzę, że Sikorski nie mógł się zgodzić z takim stanem rzeczy, w dodatku krąg tych krytyków, recenzentów – „pismaków”, jak o nich mówił, który trąbił w jednym kierunku, usiłował zrobić z niego wariata, hochsztaplera albo człowieka bezczelnego, który dwoma, trzema dźwiękami usiłuje przez pół godziny wmawiać ludziom, że jest geniuszem. (...)

Dopiero teraz, po jego śmierci, myślę o tym właśnie, ile razy on mi mówił o (...) pojęciach, które my tworzymy, „Wiesz" – mówił – „jesteśmy niewolnikami, bo tego nie można słowami załatwić”. Trochę mi to przypomina Debussy`ego w tym, że muzyka zaczyna się tam, gdzie kończą się słowa. 

 

Źródło

Tomasz Piotrowski, Symbol i symbolizowanie w muzyce Tomasza Sikorskiego, Warszawa 2008.